O swoim życiu z ukochanymi psami napisała dla nas artykuł Natalia Jasińska-Gbiorczyk, właścicielka hodowli i mama ósemki cziłek.
Jak to się zaczęło?
Piesek chihuahua zjawił się w moim życiu całkiem przypadkowo. Zaczęło się od tego, co zawsze – decyzji o posiadaniu psa. Szukaliśmy z mężem małego przyjaciela, którego będzie można wszędzie ze sobą zabrać. Tak przeglądając setki opisów charakterystyk psich ras, nasz wybór padł na cziłkę. Pierwszy był pies, który, jak się później okazało, był w typie rasy chihuahua długowłosa. Pojawił się w moim domu w 2010 roku i zaraził nas ogromną miłością. Miłość ciągle rosła, rosła nie tylko do niego samego, ale i do całej rasy oraz do ludzi, którzy tę rasę uwielbiają.
Przepadliśmy z mężem oboje. Piesek stał się naszym oczkiem w głowie, zamiast Edzio, zaczęliśmy nazywać go swoją „Dzidźką”. Uczestniczył w naszym życiu i w niemal każdej jego sferze: w czasie wyjazdów, zakupów, wizyt u znajomych i rodziny. Edzio długo był naszym jedynakiem, ale po upływie sześciu lat zdecydowaliśmy się na kolejnego psa, lecz tym razem ta decyzja była już mocno świadoma dzięki znajomości rasy i jej potrzeb. Zdecydowałam się wówczas na konkretnego psa o konkretnym umaszczeniu. Znalazłam wtedy swoją wymarzoną czarną chihuahuę z legalnej hodowli ZKwP. Dzień przed odbiorem Lolka (tak planowałam nazwać moje nowe psie dziecko) założyłam specjalne konto na Instagramie oraz na Facebooku – chciałam w ten sposób uchronić swoich znajomych przed masą zdjęć, które zamierzałam dodawać z chłopakami. Konta społecznościowe okazały się być niesamowitym łącznikiem nas z osobami, które pokochały moje psy, a z biegiem czasu obserwujących tylko przybywało. Ludzie zaczęli dopytywać, co u chłopaków, jak się miewają, jak dogadują itp. Trochę mnie to wtedy dziwiło, że ktoś może chcieć uczestniczyć w naszym życiu i tak interesuje się moimi psami.
Konto osiągnęło największą popularność, gdy trafiła do nas Bunia – ruda, szalona suczka z oczami jak guziki, którymi czarowała wszystkich. Naprawdę wszyscy oszaleli na jej punkcie, a niektórzy śmiali się, że opanowało ich „odBuniowe” zapalenie mózgu. Tym sposobem rok po wzięciu Lolka mieliśmy już trójkę psów. Byli niemalże nierozłączni.
Lolek i Bunia byli początkowo kupieni jako psy na tak zwane „kolanka”, ale ich rozwój potoczył się na tyle prawidłowo, że wpadłam na pomysł jeżdżenia z nimi na wystawy. W ten sposób powstała moja mała wymarzona hodowla, o której śniłam od dzieciństwa. Długo nie trzeba było czekać, jak w nasze szeregi wkroczyły kolejne Gangusy, czyli Hela i Gandzia – córki Lolka i Buni. Następnie pojawił się u nas Boguś, a ostatnio Jadźka i Mariolka. Zakładając im konto w mediach, a następnie hodowle, miałam cały czas z tylu głowy, że chcę pokazywać, że są to psy, które nie są zabawkami. Że są kochane, że o nie dbam i że ich życie jest cudowne.
Codzienność z nimi jest dużo łatwiejsza, gdy mam wolne, ale niestety albo „stety” – ktoś musi zarobić im na wikt i opierunek J.
Kiedy mam wolne, mam dłuższy czas dla każdego z osobna. Młodsze dziewczyny na tę chwilę to jeszcze szczeniaki, więc co nieco się uczymy i trochę więcej poświęcam im czasu niż reszcie.
Bardzo nam ułatwiła życie przeprowadzka z małego mieszkanka w bloku do domku z kawałkiem ogrodu. Łatwiej wypuścić na szybkie załatwienie potrzeb takie stado niż zapinać każdego po kolei na smycz i wychodzić na szybki spacer. A spacery całym stadem mogą się
odbyć tylko jeśli jesteśmy obydwoje z mężem w domu. Gdy jestem sama, muszę dzielić spacery na tury. Czasem na dwie, czasem aż na osiem – czyli tyle, ile psów. Staram się to dzielić tak, aby każdy miał mnie tylko dla siebie na wyłączność. Nie powiem, że jest lekko, ale sama się zdecydowałam na to wszystko, więc odpowiedzialność za nich jest ogromna. Może byłoby łatwiej, gdybym nie traktowała ich jak własne dzieci, ponieważ bardzo często miewam wyrzuty sumienia, że nie zabieram ich już tak wszędzie jak początkowo mogłam Edka, Lolka i Bunię. Teraz, chcąc zabrać wszystkich nawet do miasta, zaczynają się robić przysłowiowe schody i taka wyprawa to ogromne wyzwanie logistyczne.
Podróże z 8 psiakami
Żeby było nam łatwiej podróżować, wymieniliśmy nasze wygodne auto na busa, tak żeby każdy z nich miał kawałek miejsca dla siebie w trakcie podroży. Trochę większy problem zrobił się też z miejscówkami wyjazdowymi z takim stadkiem, ale na szczęście nad morzem mamy swój azyl, choć ilość turystów z roku na rok jest coraz większa i coraz ciężej być na porannych spacerach samemu na plaży. Ciągle szukamy kolejnych miejsc, gdzie możemy wszyscy razem odpocząć.
Jedzenie, zabawa, smaczki. Co jest sporym wyzwaniem dla nas?
Na pewno mamy niemały problem, kiedy idziemy wszyscy razem na spacer i napotykamy osoby – same albo z psami (standardowy tekst: ale mój piesek nic nie zrobi…) – które nie rozumieją, że stado rządzi się swoimi prawami i że to nie są agresywne, ujadające pieski, a jedynie chcą odgonić od siebie intruza, jeśli im się nie spodoba, a przynajmniej ¾ sytuacji tak się kończy. Po prostu kiedy są razem, to nie potrzebują nikogo w swoim otoczeniu do szczęścia.
Gdy każdy z nich jest osobno albo są podzieleni na mniejsze grupki, to wtedy mamy już całkiem inny wymiar spaceru.
Żywienie Gangusów opiera się głównie na jednej karmie z bardzo krótkim, pełnowartościowym i zbilansowanym składem, którą stale od trzech lat jedzą. Nie muszę nikomu niczego zmieniać czy specjalnie dobierać karmę nawet Edziowi, o którym można już powiedzieć, że jest seniorem (bo skończył 10 lat pod koniec 2020 r). Jedna sztuka takiej karmy dla jednego małego psa to tylko ok. 3,50 zł za posiłek, więc nie jest tak źle pod kątem innych karm dostępnych na rynku.
Smakołyki, które im podaję, staram się wybierać z jak najkrótszym składem albo takie, które się najbardziej opłacają w stosunku jakości do ceny. W końcu osiem to nie jedna mordka do wykarmienia J.
Ostatnimi czasy znalazłam sposób na zrobienie z jednego opakowania smakołyków, które są w formie pasków, całą górę malutkich przysmaków treningowych. Wybieram zawsze kaczkę, ponieważ u nas najlepiej się sprawdza. Trzeba tylko poświęcić trochę czasu na pocięcie tego wszystkiego, dodam, że kiedyś robiłam to nożem (o głupia ja…), teraz dobre nożyczki i lecę z tym cięciem jak szalona!
Takie pocięte przysmaki, oprócz trenowania komend czy nagradzania, stosuję, gdy nie mam zbyt dużo czasu, a energia ich rozpiera. Najpierw zamykam całe stadko w łazience, a następnie chowam przysmaki po domu, aby mogli zająć się węszeniem. To jest zawsze zabawne, jak one z radością biegną do łazienki jak szalone, ponieważ wiedzą, że jak otworzę później wrota, to będzie dla nich niezła zabawa. Jak już je tam zamknę, wyciągam najczęściej tylko część mat i
zabawek węchowych czy logicznych, ponieważ resztę mam już przygotowaną. Zostaje mi wtedy pochować po całym domu smaczki, w przeróżnych miejscach, na różnych poziomach, ale oczywiście tak, aby mogły je dosięgnąć.
Drugą opcją na zmęczenie ich jest rozsypanie smaków po całym ogrodzie w trawie. W sumie wykorzystuję cały potencjał naszej przestrzeni na dworze. Po takim szukaniu mamy z nimi spokój do następnego dnia :D.
Gryzaki wybieram ze sprawdzonych firm, które mają w swojej ofercie głównie te naturalne, jak np. suszone tchawice, przełyki itd. Przy zamawianiu większej ilości cena wypada lepiej.
Radość na co dzień
Wracając do codzienności z cziłkami, chyba najfajniejsze jest to, jak się wraca do domu i widzi te wszystkie merdające ogonki i zadowolone japki, wtedy od razu na dzień dobry cały stres z człowieka schodzi.
Nauczyły się naszego rytmu dnia i potrafią wypoczywać z nami i nic nie robić. Wtedy rozkładają się między nami na kanapie czy na naszych nogach. W takim momencie mogę śmiało powiedzieć: chwilo trwaj!
Mając taką zgraję, trzeba mieć na bieżąco aktualizowaną i uzupełnianą domową apteczkę. Must have to probiotyki i prebiotyki – na sprawy brzuszkowe i odporność Gangusów. W końcu wszystko zaczyna się w jelitach. Oczywiście nie eksperymentuję sama z nowymi środkami, zawsze słucham się naszej pani weterynarz, która poleca dany preparat apteczny. Ufam jej bezgranicznie, więc nie mam nigdy żadnych obiekcji przed ich podaniem.
Osiem psów to już całkiem pokaźne stado, dlatego też często robię spore zapasy wszystkiego, kiedy widzę, że są jakieś fajne promocje. Niestety dla mojego portfela nie oszczędzam na moich psach. Mają zawsze wszystko z najwyższej półki.
Marzy mi się, aby było więcej miejsc wypoczynkowych, które przyjmą psy w takiej ilości. Wiem, że to tylko mrzonki, bo większość właścicieli takich miejsc ma złe skojarzenia, ale pomarzyć można.
Myślę, że życie jest zbyt krótkie, aby mieć tylko jednego psa. Jeśli ktoś czuje się na siłach mentalnie i finansowo, a przede wszystkim kocha psy tak samo jak ja… nie ma się nad czym zastanawiać!
Chwilo z psami trwaj!
Artykuł autorstwa Natalii Jasińskiej-Gbiorczyk